Bliskie spotkania z zabytkowymi traktorami

Dodano dnia: 26/11/2010

Odkąd sięgam pamięcią zawsze wkoło mnie przewijały się jakieś maszyny. Mój tata będąc mistrzem ślusarstwa, prowadził swój warsztat. I w czasach kiedy na wsiach był co najwyżej kowal (szacunek dla nich), a ogumiony wóz konny był oznaką postępu i zamożności jego właściciela, ojciec ze swym nieźle, jak na tamte czasy, wyposażonym warsztatem popychał ten postęp do przodu. Naprawiał różne rzeczy. Od maszynki do mielenia mięsa, rowery, motory (tak się mówiło na motocykle) przez narzędzia i maszyny rolnicze po samochody i traktory. Co prawda tych ostatnich nie było aż tyle, co najwyżej kilka w okolicy, nie mniej i te się zdarzały. Będąc kilkuletnim chłopcem asystowałem mu, rzecz jasna, w tych poczynaniach i z ciekawością przyglądałem się jego pracy. Pierwszym traktorem jakiego poznałem był Dzik. Kilka z nich przewinęło się przez „nasz” warsztat. Jeden czy dwa (a może więcej, nie pamiętam na tyle) tata przerabiał na cztery koła. Czasami, gdy nie było w domu nikogo, odpalaliśmy takiego dzika z kolegami i jeździliśmy po podwórzu. Potem była bura, bo zawsze jakiś sąsiad poskarżył rodzicom, ale i tak robiliśmy to samo od czasu do czasu. Pierwszym naszym traktorem (traktor- nazwa odpowiednia dla tych maszyn, ciągnik rolniczy to teraz tak nazywają) była samoróbka z silnikiem Slavia. Nie będę się tu rozpisywał o budowie tego ustrojstwa, bo nie o tym ma być ten artykuł, ale… no właśnie. Otóż przy konstruowaniu podnośnika do tego traktorka po raz pierwszy zobaczyłem jak wygląda i do czego służy honownica. Rany Julek- ludzie, po co płacić za usługę lub kupować honownicę jak można to zrobić samemu. Pomysłowy tata wytoczył z drewna walec, trochę cieńszy od cylindra podnośnika, wyżłobił wzdłuż prostokątne otwory (właściwie jeden na wylot), włożył w nie kawałki osełki, rozpierane przez sprężyny, wsadził to wszystko w cylinder i napędzając taką głowicę wiertarką stołową, szlifował, aż do uzyskania odpowiedniej gładzi i wymiaru cylindra. Nie umiem powiedzieć, czy robił to na sucho, czy polewał czymś. Podnośnik działał bez zarzutu.
Ale miało być o traktorach. W latach 60-tych w naszej wsi powstało Kółko Rolnicze. Tak się złożyło, że za siedzibę obrało sobie naszego sąsiada, który jednocześnie został prezesem. Pamiętam jak dwóch traktorzystów przyprowadziło dwa nowe Ursusy C- 328. Niestety dyspozytor nie mógł nimi jeździć, bo nie miał prawa jazdy. Z całej wsi ludzie przychodzili oglądać te cuda techniki. W niedługim czasie pościągano do bazy podstawowe narzędzia oraz dwie przyczepy, takie trzytonówki z najazdowym hamulcem. Gdy sprowadzili snopowiązałkę, sam pognałem zobaczyć, jak ona robi powrósła? (bo to była robota dla dzieci właśnie) i byłem świadkiem takiej rozmowy. Dwóm sąsiadkom dyspozytor objaśniał co i jak działa w snopowiązałce, aż raptem mówi:” A są już takie maszyny co od razu same młócą.” Jedna z nich zaczęła się śmiać i mówi: „A może i bułeczki piecze? „. I obie ze śmiechem poszły. Teraz to śmieszne, ale w latach 60-tych wieś na Lubelszczyznie była mocno zacofana. Następnym traktorem w Kółku był Ursus-4011. Nooo.. kochani, to była maszyna. Trzy skiby w polu to nie w kij dmuchał, w godzinę zaorał tyle, ile chłop konikiem przez cały dzień. Dyspozytorowi powiedziano, że traktor najlepiej docierać jeżdżąc nim, to wtedy dociera się wszystko równomiernie. A że dyspozytor, ani traktorzyści nie mieli czasu docierać nowego traktora , to uwiązali skręconą do oporu kierownicę sznurkiem, wsadzili tryby (włączyli bieg) i traktor, jeżdżąc w kółko, docierał się sam. Taki samodocierający się traktor. W roku 1971, gdy miałem 12 lat, cała moja rodzina przeprowadziła się w okolice Krasnegostawu. Dziadek, już wiekowy, przekazał gospodarstwo mojemu tacie. Tata już wcześniej wyrejestrował warsztat, chociaż wszystkie narzędzia pozostawił. Teraz to ja z nich korzystam. Tata, jako postępowy rolnik, uważał, że koń to przeżytek i zapragnął mieć traktor. W owych czasach, nowy traktor można było kupić tylko na przydział. Spełniając warunki (ilość hektarów, roczna wartość sprzedaży produktów rolnych itp.) złożył podanie do gminy o przydział Ursusa C-330. Niestety, w pierwszej kolejności otrzymywali bardziej zamożni rolnicy, aktywiści, działacze partyjni i inni, a ojciec czekał i czekał. Owszem, proponowano mu MF-235, wchodzące dopiero na rynek polski, ale dużo droższe, więc zrezygnował z przydziału i zaczął szukać używanego traktora. Nie było to wtedy takie proste, bo większość maszyn była stosunkowo nowa i nikt bez bardzo ważnego powodu się nie pozbywał traktora. A i cena kilku-letniego traktora przewyższała możliwości mojego ojca. Po usilnych poszukiwaniach wybór padł na Zetorka. Był to Zetor 25 T. Wersja bez podnośnika. Traktor nie miał papierów, w kiepskim stanie, dlatego cena jego nie była duża (chyba 15 000 zł w 1973-74 r.). Ojciec zaraz przywrócił go do stanu używalności, ale brak podnośnika uniemożliwiał wykorzystanie traktora w pełni. Pewnie i z tym by sobie poradził, ale po kilku miesiącach pękła głowica w silniku i trzeba było szukać nowej. Tak się złożyło, że pewien sadownik (ojciec też miał sad) sprzedawał swojego starego Zetora 25 A, więc tata nie namyślając się, kupił go. Ten traktor już był w lepszym stanie, zarejestrowany, na chodzie i co najważniejsze kompletny. Był to Zetor 25 A na niskich kołach (12,4X24) z podnośnikiem i blokadą. Jedynie błotniki były od C-328, z siedzeniem na jednym nich. Miał też daszek brezentowy. Nie pamiętam tylko czy była też przednia szyba, ale chyba nie. Przez jakiś czas były u nas dwa Zetorki, aż na ten pierwszy znalazł się kupiec i tata go sprzedał.

Nasz Zetor 25A z kabiną zbudowaną przez mojego ojca i on sam na opryskiwaczu
sadowniczym – Huragan.

Zdjęcie nie najlepszej jakości, ale jedyne jakie mam. Aparaty fotograficzne nie były tak powszechne jak teraz, a jeśli ktoś go miał to nie robił zdjęć na co dzień. A co do tego opryskiwacza, też stara maszyna, już wtedy co najmniej kilku- lub kilkunastoletnia, a pompa służy mi do dziś, choć prosi się o wymianę. Znalazłem jeszcze jedno zdjęcie. Właściwie fragment zdjęcia, gdzie przez przypadek uwidoczniony jest przód Zetorka.

Czy poznajecie co stoi za traktorem?

Ten traktor pracował, właściwie, bez większych awarii chyba z 10 lat. W końcu i na niego przyszedł czas remontu. To już było w latach osiemdziesiątych. Ojciec zaczął rozglądać się za częściami i trafił do swojego dawnego znajomego, który też miał zetorka, ale z już wymienionym silnikiem z C-330. Tata postanowił, że też wstawi taki silnik. A że to były takie czasy, że części zapasowe można było kupić tylko na wymianę, zdając zużyte, nie było to takie proste. Po znajomości kupił nowy blok silnika, głowicę, miskę olejową i jakieś tam drobniejsze rzeczy, ale gdy przyszło do kupna wału, korbowodów i tłoków – klapa. Znajomości się skończyły i dalej ani rusz. Trzeba byłoby najpierw odkupić od kogoś używane części, żeby później je wymienić na nowe. Bez sensu. Tata odsprzedał to co miał i postanowił założyć silnik z Władymirca. Do tych traktorów części nie były reglamentowane i z powodzeniem można było złożyć taki nowy silnik w ciągu jednego, dwu miesięcy. Pewnie ktoś zapyta czemu nie kupić od razu całego silnika?. Otóż tak doradził mojemu tacie sklepowy, bo kompletne silniki dostarczano mu z rozdzielnika, raz, góra dwa w roku i moglibyśmy czekać na taki silnik rok albo dłużej, a części zawsze były dostępne. Co dwa tygodnie zamawiał w Czarnej Białostockiej i dowozili co trzeba. I tak w ciągu może dwóch miesięcy poskładaliśmy nowy silnik. Tylko trzeba było jeszcze opłacić rzeczoznawcę, który dopuszczał takie przeróbki do ruchu i nadać silnikowi numery, co udało się bez problemu. Traktor z nowym silnikiem otrzymał nowocześniejszą maskę, poprawioną (szerszą) kabinę i nowy układ kierowniczy. Jeżeli kogoś interesują szczegóły takiej przebudowy, to mogę to opisać, ale w innym terminie. W takiej wersji traktor przejąłem wraz z gospodarstwem w 1988r. I pracowałem nim 10 lat, kiedy to stałem się szczęśliwym posiadaczem Zetora 50 Super. Ale to już oddzielny temat. Aha, jeszcze coś. Gdzieś w połowie lat 80-tych znajomy ojca przyprowadził do remontu traktor. Był to Steyr z 1949r. Dwucylindrowy silnik, pięciobiegowa skrzynia biegów (synchronizowana !), dwie osobne pompy wtryskowe, koła chyba 24”. Tuleje i tłoki pasowały z naszego Jelcza. Niewiele szczegółów pamiętam, bo wtedy mieszkałem u teściów i rzadko bywałem w domu. Mogę jeszcze dodać, że ten traktor był bardzo szybki. Kilka lat później chciałem go odkupić, ale właściciel sprzedał go, a następny prawdopodobnie wywiózł na złom. Szkoda, bo teraz to byłby rarytas. Przed zakończeniem artykułu poszperałem w internecie i znalazłem coś takiego:

Steyr T-180.

Na 99% to był taki traktor. Poznałem po masce, która do tej pory jest u mnie. Gdyby ktoś potrzebował to bardzo proszę.

Maciej Jawor (papiszon)

 

Zobacz więcej na