Ciągnik – widmo: przetargi w Radzyniu

Dodano dnia: 17/07/2019

Sprawa ta ciągnie się tak długo, że zainteresowanym trudno ustalić kiedy się zaczęła. Nie powinna właściwie nigdy nabrać rozgłosu. Tak się jednak nie stało. Zostało zainteresowane nią Ministerstwo Rolnictwa i prasa. Teoretycznie zakończyła się prawomocnym wyrokiem sądowym, praktycznie do chwili obecniej nie została wyjaśniona. Piszemy o niej, bo zainteresuje właścicieli traktorów, a poza tym można z niej wyciągnąć wiele życiowych, pożytecznych wniosków.
Historia ta zaczęła się w sierpniu 1969 roku, gdy Stanisławowi Z., zamieszkałemu w Gołębiowie (powiat Wąbrzeźno) zepsuł się ciągnik. „Miał prawo” się zresztą zepsuć. Był to Ursus C-45, a więc maszyna mająca swoje lata. Dla właściciela awaria nie była zaskoczeniem.
Do tej pory wszystkie remonty wykonywał w pobliskim POM, jednak w tym czasie Gminna Spółdzielnia w Radzyniu Chełmińskim, której był członkiem uruchamia warsztat naprawczy, tam więc postanowił dostarczyć ciągnik. Przedtem poszedł do Spółdzielni, aby zapytać czy ten ciągnik naprawią. Dzisiaj trudno wyjaśnić dlaczego tak – słusznie- postąpił.
Może dlatego że remont był poważny- trzeba było naprawić: przednie zawieszenie, regulator obrotów, wałek sprzęgłowy i instalację elektryczną, a nowy warsztat nie miał uprawnień do remontowania traktorów. A może przeczuwał późniejsze kłopoty?.
O oddaniu ciągnika do naprawy Stanisław Z. tak opowiada:
– Poszedłem się najpierw zapytać czy mi ciągnik zreperują. Powiedzieli, że te usterki, które wymieniłem mogą usunąć Ponieważ w polu było dużo pracy zapytałem jak długo będzie trwał remont – odpowiedzieli że 3 – 4 dni. Ale – mówię – skończyła mi się rejestracja i w razie spotkania na szosie milicji mogę mieć kłopoty.
– To my pana poprowadzimy.
I rzeczywiście. Kierownik warsztatu przyjechał na pole, obejrzał ciągnik. Potem jechał przede mną na motocyklu i tak mnie pilotował do Spółdzielni.
Minęło kilka dni. Poszedłem po ciągnik. Okazało się, że stoi w tym samym miejscu – nie ruszony. Najpierw nie mieli czasu, potem potrzebnych części. Zacząłem sam się o nie starać. Wreszcie zreperowali. Obejrzałem dokładnie ciągnik i mówię:
– Panowie, wydaje mi się że remont ten je jest zrobiony jak trzeba.
– Na pewno – zapewnili mnie – jest wykonany należycie.
Odebrałem więc ciągnik. Rachunku nie płaciłem ( nie był przygotowany, mieli go wystawić później). Pojechałem na pole, tam gdzie przerwałem orkę. Popracowałem trochę i oderwało się przednie koło oraz zbiornik paliwa. Idę więc do warsztatu i mówię:
– Parę dni temu przyjechałem ciągnikiem, ale po waszym remoncie mogę go przynieść w worku bo się rozleciał.
– A co się stało?.
– Urwało się przednie koło i zbiornik paliwa.
– Niech go pan jakoś przyprowadzi to wszystko poprawimy.
Dorobili mi na miejscu te pourywane sworznie, udało się mi zamontować koło i przyjechałem ponownie do warsztatu. Po paru dniach dowiaduję się, iż jest już naprawiony. Poszedłem, obejrzałem dokładnie.
– Kierowniku, po co mnie bujacie, przecież nic nie jest zrobione – mówię. Oburzył się okropnie na moje słowa.
– Wszystko jest tak jak trzeba. Jeżeli pan nie wierzy to mogę zostać po godzinach i jeszcze raz sprawdzić.
Zostałem razem z nim. Wtedy zauważyłem wyłupany karter i odkryłem, że został uszkodzony akumulator. Zastanowiło mnie dlaczego pod ciągnikiem jest mokra plama. Stoi przecież pod dachem, a deszcz nie pada. Akumulator kupiłem nowy, ale może pękł?. Mechanicy zaczęli go zdejmować. Nie można było go ruszyć. Zdjęli razem z całą drewnianą obudową, postawili na warsztacie, zaczęli rozbijać skrzynkę, którą poprzednio dorobili. Jedna deska była gwoździem przybita do akumulatora.
– Dałem tyle pieniędzy za akumulator i co teraz: Nadaje się tylko do wyrzucenia – powiedziałem wprost.
– Nie będzie tak źle – odpowiedzieli – zaleje się dziurę i będzie jak nowy.
Nie chciałem się na to zgodzić. Postanowiłem tak wyremontowanego ciągnika nie przyjąć i nie płacić za remont. Oświadczyłem, że odwołam się do opinii biegłych i dopiero jeżeli wydadzą pozytywną opinię o sprawności ciągnika, odbiorę go i ureguluję rachunek. Zapytałem tylko ile mam zapłacić. Okazało się że 10.000 zł. Była to cena za ten pierwszy remont. Drugi miał być zrobiony gratisowo, jako poprawka. Wyraziłem swoje zdziwienie:
– Tak drogo?
Kierownik zaczął wyliczać:
– Tyle kosztowały materiały i robocizna.
Gdy w dalszym ciągu się upierałem, powiedział:
– No, ale 7.200 zł musi pan przynieść.
Nie zgodziłem się oczywiście, odwołałem najpierw do powiatu, potem do województwa. Po trzech tygodniach otrzymałem pismo, że remont będzie kosztował 5.500 zł. kto wydał taką decyzję i na jakiej podstawie?. O ile wiem nikt ciągnika nie oglądał. Przez rok prawie nic się nie działo.

Sprawa ta ciągnie się tak długo, że zainteresowanym trudno ustalić kiedy się zaczęła, a przedmiot sporu: ciągnik Ursus C-45 – Stanisława Z. tak w tej chwili wygląda.

Tak zakończył się pierwszy etap, w którym sprawę można było załatwić, ale jednocześnie etap, który komuś kto zainteresowałby się całą historią, dałby wiele do myślenia.
Stanisław Z. wszystko załatwiał z kierownikiem warsztatu „na gębę”. Nie sporządzono protokołu przekazania traktora, nie określono na piśmie zakresu naprawy. Cenę za usługę ustalono również bardzo dziwnie. Najpierw było 10.000 zł. potem kierownik opuścił na 7.200 zł. Powinien przecież prowadzić jakąś dokumentację, wystawić rachunek przy odbiorze ciągnika po pierwszym remoncie. Gdy sprawa zaczęła się rozwijać i komplikować Zarząd Spółdzielni nawet nie zareagował. Czyżby o niczym nie wiedział?
W każdym bądź razie, jak już wspomnieliśmy, przez rok panował spokój. Z. ciągnika nie odbierał i nie płacił. Nie bardzo wiedzia za co, bo w dalszym ciągu nie otrzymał faktury. Maszyna stała nadal na placu Gminnej Spółdzielni w Radzyniu, co nie wpływało rzecz jasna, na poprawę stanu mechanizmów. Po roku Zarząd GS przypomniał sobie o sprawie i od tej chwili zaczęła ona przybierać niekorzystny dla Stanisława Z. obrót.

Nadesłane przez: Marcin Marek (Marcin125p)
Źródło: Magazyn „Traktor” nr 12 z 1974 r.

Zobacz więcej na