Moje przygody z maszynami

Dodano dnia: 17/09/2007

Urodziłem się w 1947 roku w biednej rodzinie podlaskiego rolnika. Od kiedy pamiętam, pewnie miałem 7-10 lat, w mojej rodzinie, ani w mojej wsi nie było żadnych maszyn. Wszystko się robiło ręcznie – co najwyżej orka przy użyciu konia. Jeśli raz na tydzień przejechał samochód/traktor/motocykl to było to wydarzenie towarzyskie, o którym się mówiło długo.
My, 7-14 letnie dzieciaki, harowaliśmy potwornie przy sianokosach i żniwach. Ale najgorsza była uprawa tytoniu tzw. machorki, gdzie trzeba było motykować, pielić, obrywać pędy, potem podbierać, nanizywać listki na druty, suszyć to, by w końcu sprzedać w skupie. Mechanizacji nie było wtedy żadnej.

Sianokosy

Odbywały się na odległych o 12 km bagnach biebrzańskich (obecnie park narodowy). Organizowało się sąsiedzką grupę koszącą ok. 7-8 mężczyzn, która wyjeżdżając o 3-4 rano jechała na miejsce, dokąd się dało dojechać, a potem szła dalej brodząc po pół łydki w wodzie, aż do właściwej działki. Potem koszenie ręcznie kosą aż do zmierzchu, ciągle w wodzie. Po tygodniu siano było gotowe do zbioru. Jechała wtedy ekipa uzupełniona przez kobiety do grabienia siana. Zgrabione i zebrane w kopki siano było przenoszone ręcznie (potworna praca…) i układane w stogi. Dopiero zimą, gdy ziemia zamarzła, siano było przewożone do domu.

Żniwa

To była wielka akcja i mobilizacja. Normalnie trwała 10-14 dni. Klasyczny scenariusz to gospodarz koszący zboża łan, za nim gospodyni podbierająca, a jeszcze przed nią dziecko rozkładające powrósła. W następnym przejściu półgarście zostaną uzupełnione, a snopy związane. Dziecko często było zastępowane przez dziadka/babcię. Mimo ciężkiej pracy, była wielka radość i zmęczeni ludzie śpiewali wracając utrudzeni do domu.

Omłoty

Poza grochem, saradelą i gryką, cep nie był właściwie używany jako narzędzie. Było we wsi dwóch bogatych gospodarzy, zwanych wtedy kułakami, którzy posiadali młocarnie. Gdy nastąpiła zima, przechodzili oni od sąsiada do sąsiada młócąc zboże. Opiszę taką akcję. Już poprzedniego dnia został przeciągnięty od sąsiada zestaw złożony z młocarni czyszczącej i silnika spalinowego. Od rana operator ustawia młocarnię i silnik. Czasami stodoła jest za niska i z trudem da się ustawić młocarnię. Silnik zostaje okopany, opalikowany, pas naciągnięty. Czasami, dla wygody silnik napędowy ustawia się z tyłu. Pas napędowy musi być wtedy skrzyżowany. Trzeba bardzo uważać. Przy krótkim pasie może to nie być możliwe. Gdy zbiorą się wszyscy następuje uruchomienie silnika. Ludzie ciągną za pas napędowy, aż motor zaskoczy. Wcześniej wszyscy zostali przyporządkowani do różnych czynności. Dzieciaki rozkładają powrósła. Normalnie, gdy nic się nie dzieje, typu „spada pas”, „gaśnie motor”, młócka trwa cały dzień do końca. Potem jest obiad dla wszystkich (jak pamiętam nie było tam wiele alkoholu), a następnie wszyscy pomagają uprzątnąć słomę. Ten cykl przechodził od sąsiada do sąsiada całą zimę. Ten spółdzielczy cykl produkcji nie trwał jednak zbyt długo, myślę, że 3-5 lat. Wkrótce potem bogacący się rolnicy uzyskiwali własne maszyny. Ostatecznie sprawę rozstrzygnęła powszechna elektryfikacja w latach 60-tych.

Moja motoryzacja

Od kiedy pamiętam interesowałem się silnikami, traktorami, samochodami itp. Niestety mój ojciec miał małe gospodarstwo i nie stać go było na maszyny. Tak więc nasza mechanizacja to był koń (klacz właściwie). Harowaliśmy jak wszyscy przy machorce, ziemniakach itp. Nasza zapadła wieś nie miała prądu do 1972 roku. Parę lat wcześniej ojciec kupił na przetargu w Ełku stary przedwojenny silnik stacjonarny (teraz wiem że był to DEUTZ MAH 216). Miejscowy mechanik przywrócił go do użytku. Teraz nie byłoby to możliwe. Dla mnie była to niesamowita frajda, uruchamiać ten silnik. Motor był nieekonomiczny, kłopotliwy w użyciu, miał źle działający regulator odśrodkowy, ale był. Napędzaliśmy nim młocarnie, „krajzegę”, młynek i sieczkarnię do roku 1972, gdy założono nam elektrykę. Teraz Deutz poszedł w odstawkę. Ojciec próbował pobić go młotem na złom. Jednak stare Krupp’owskie żeliwo łatwo nie ustąpiło. Większość konstrukcji ocalała choć nie nadaje się już do restauracji. Właściwie na tym się skończyła mechanizacja gospodarstwa ojca. Ja skończyłem Politechnikę i nigdy tam nie wróciłem. Gospodarstwo przejął szwagier, a on już miał nowoczesny zestaw maszyn. Ja teraz próbuję wyciągnąć stare rzeczy w sposób, by się nie narazić szwagrowi.

Whar

Zobacz więcej na