Wykupienie rocznej produkcji URSUSa

Wszystko co dotyczy czasów minionych, wspomnienia itp.
RRC
Posty: 500
Rejestracja: 01 paź 2010, 15:59

Wykupienie rocznej produkcji URSUSa

Post autor: RRC »

Część z Was kojarzy spółkę ArtB, pierwowzór afer na pograniczu dużych pieniędzy i polityki.
Przez przypadek znalazłem ciekawy wywiad książkowy z B. Baksikiem i A. Gąsiorowskim, którzy bardzo szybko pojęli plan Balcerowicza.
Część tego wywiadu, dotyczy zakładów Ursus i wykupienia przez nich rocznej produkcji ciągników.
Niestety nie da się zaznaczyć i skopiować fragmentu , wątek jest gdzieś w połowie tekstu.

https://www.pressreader.com/poland/ango ... 5109870737
wojtek12321
Posty: 284
Rejestracja: 01 sie 2014, 22:11

Re: Wykupienie rocznej produkcji URSUSa

Post autor: wojtek12321 »

RRC napisał "Niestety nie da się zaznaczyć i skopiować fragmentu , wątek jest gdzieś w połowie tekstu."


Da się i fragment.
Dla przykładu.
Tekst pochodzi ze strony:
https://www.pressreader.com/poland/ango ... 115/281535


"– Co zrobiliście z tymi traktorami?

A.G.: – Nie zdążyliśmy zrobić nic, bo w krótkim czasie po zakupie traktorów w Ursusie, kolebce „Solidarności”, wbrew szefowi Regionu Mazowsze, ogłoszono strajk generalny. Zrobili to na dzień przed wylotem Bagsika do Japonii, do słynnej Mity, gdzie mieliśmy sprzedać pięcioletnią produkcję polskich traktorów. Mita to japońska agencja rządowa, która wspierała w tamtym czasie rolnictwo na terenie Azji.

– I przez pięć lat braliby całą produkcję Ursusa?

A.G.: – Non stop. Porozumienia z Ministerstwem Przemysłu dotyczyły również fabryki Bizona w Płocku.

B.B.: – Myśmy całą produkcję Ursusa wykupili. Ile by tam tego nie było. Przygotowałem zbyt na traktory i to w tempie ekspresowym. Wsiadłem w naszego jeta, poleciałem do Japonii i załatwiłem, że kupią te ciągniki w ramach azjatyckich programów pomocowych. Całe szczęście, że tylko..."


Da się nawet całość.
Tekst pochodzi ze strony:
https://www.pressreader.com/poland/ango ... 5109870737

Jak spółka Art-B ratowała Ursus( 2)
Fragmenty książki Piotra Pytlakowskiego „Bagsik, Gąsiorowski. Ścigani”.

Angora15 Nov 2015

Podczas spotkania w Ursusie premier Jan Krzysztof Bielecki miał zadać Andrzejowi Gąsiorowskiemu pytanie, skąd Art-B ma pieniądze, za które chce kupić roczną produkcję traktorów fabryki Fot. Sławomir Sierzputowski/Ag. Gazeta

– Skąd mieliście pierwszy milion?

B.B.: – Pierwszy milion wniósł Marek Doliński, nasz udziałowiec, który był synem króla Cyganów. Po prostu włożył swoje pieniądze.

– Czyli na bankach kręcicie największe pieniądze?

A.G.: – Tak. Powiem tylko, że oscylator to jedyna z 47 bankowych operacji, którą ujawniliśmy.

– A prowadziliście jeszcze 46 podobnych?

A.G.: – Takich precyzyjnie opracowanych 37. Pamiętam, jak to sobie rozrysowywaliśmy, zresztą z dyrektorami banków – taki matematyczny matrix. Więc jak robimy, żeby nie było łamania prawa? Nawet do końca nie wiedzieliśmy – i oni, i my – czy coś jest nielegalne. Myśmy pożyczali bankom pieniądze. A skąd mieliśmy? Z operacji bankowych z tymi bankami.

– Czy któreś z tych 47 operacji dałoby się dziś przeprowadzić? A.G.: – Wszystkie. – Przeprowadzają? A.G.: – Oczywiście. – Ale dlaczego takiej nieznanej firmie założonej przez nikomu nieznanych biznesmenów jakieś banki dają listy gwarancyjne?

A.G.: – Dlatego, że myśmy dawali pod te gwarancje pieniądze, tu nic nie było na kredyt. Listy gwarancyjne dawano pod nasze depozyty. Poza tym wszyscy z tzw. wyższych sfer, a zwłaszcza w bankowości, już o nas dobrze wiedzieli.

– Czyli pod ten milion dolarów od pana Dolińskiego?

A.G.: – Nie, Doliński włożył pieniądze w Art-B, zanim ja przyszedłem. W momencie, kiedy doszlusowałem do firmy, Art-B miała już 5 albo 6 milionów dolarów własnego kapitału. Jak już mówiliśmy, w tamtym czasie każda transakcja przywiezienia czegokolwiek i sprzedania to był przynajmniej stuprocentowy zysk. Gdy przyszedłem, była to firma na wysokich obrotach i miała bardzo dużo zarobionych pieniędzy.

– Art-B kojarzone jest wyłącznie z panem i z Bogusławem Bagsikiem jako dwoma założycielami, którzy zaczynali od zera.

A.G.: – Firma powstała na potrzeby rynku w Cieszynie, bo tam mieszkał Boguś, i zanim przyszedłem, miała kilku udziałowców. W zasadzie była nastawiona na obrót typu kupno-sprzedaż. Od zera zaczynał Bagsik i doszedł do tych kilku milionów. Ja wszedłem, inni wyszli i już w tym nowym układzie – ja i on plus Marek Doliński, wtedy już jako pasywny partner – szliśmy dalej.

– Ci, którzy, jak pan mówi, wyszli, nie mieli żalu, że ominęła ich szansa na wielkie pieniądze?

A.G.: – Nie, przynajmniej nie siedzieli w więzieniu albo nie spędzili 25 lat na wygnaniu. To ważniejsze od pieniędzy.

– O więzieniu będziemy rozmawiali później. Na razie jesteśmy w czasach, kiedy Art-B kwitnie.

A.G.: – Założyliśmy 600 firm w 50 krajach świata – od przemysłu mleczarskiego przez olejarnię, gospodarstwo rolne, produkcję sztucznych nerek, kruszenie kamieni, medycynę, mieliśmy udziały w BRE Banku, towarzystwach ubezpieczeniowych, w tym w Warcie, największej firmie energetycznej w Izraelu, mieliśmy nieograniczoną ilość ziemi w Warszawie i poza stolicą, czasem podpisywałem pięć transakcji dziennie na zakup ziemi. Piaseczno, Wilanów – to wszystko było wtedy za bezcen, a teraz jest warte miliony dolarów.

B.B.: – W tamtym czasie, o czym dziś się nie mówi, kontrolowaliśmy 60 procent produkcji mleka w proszku i laktozy. Był to rynek porównywalny do wydobycia węgla – wtedy na poziomie 200 milionów ton. A to był tylko jeden segment. Nie wspominając o udziałach w firmach finansowych, ubezpieczeniowych – typu Warta, zakładanych przez nas – Compensę, Mazovię, Polonię, o holdingach typu Agrotechnika, który wtedy już był potęgą, którą przejęliśmy. Może inaczej powiem: jaka była siła nabywcza jednego do- lara 25 lat temu? Razy dziesięć w porównaniu z obecnym czasem. A mieliśmy pogotowie kasowe na poziomie 500 milionów dolarów, czyli żywą gotówkę, pomijając struktury i inne rzeczy. 500 razy dziesięć to jest 5 miliardów dolarów na dzisiejsze czasy tylko w gotówce.

A.G.: – Nawet zakład pogrzebowy otwieraliśmy. – Z powodu? A.G.: – Dla zysku. Ktoś miał straszną ilość drewna po upadłej fa- bryce mebli i nie wiedział, co z tym zrobić. Powiedzieliśmy mu, że otworzymy firmę pod nazwą Wieczne Życie i będziemy robić doskonałe trumny, bo ten towar zawsze ma gwarantowany zbyt.

Art-B to był potężny holding, pracowało dla nas 500 osób. 400 topowych menedżerów, fajnych ludzi. Roczny obrót holdingu to 22,5 miliarda dolarów. Z tego zysku aktywa podwyższyły się do 12 milionów złotych po pierwszym roku. – Dolarów? W Polsce? A.G.: –W Polsce. Zysku netto 30 milionów dolarów, w tym należne nam dywidendy, których w końcu nigdy nie skonsumowaliśmy. Podatek dochodowy na rzecz Skarbu Państwa 12 milionów dolarów.

– Za szybko się rozwinęliście. To drażniło. Dwóch młodych facetów i wielka góra pieniędzy.

B.B.: – Pieniądze nie były naszym celem, tylko środkiem. Ile można naraz zeżreć kotletów schabowych, iloma furami jeździć...? Nie zarabialiśmy dla bezmyślnej konsumpcji. Jakie to przyjemności sprawiłem sam sobie z tytułu posiadania pieniędzy? Kupiłem sobie corvettę, kupiłem so- bie fortepian i trochę sprzętu grającego. No i to byłoby na tyle.

– Ten sprzęt grający to w gruncie rzeczy nowoczesne studio nagraniowe.

B.B.: – No tak, ale ile ja w nim czasu zdążyłem spędzić? Corvettą trochę pojeździłem, w studiu rzadko bywałem, a na fortepianie, dopóki byłem w Pęcicach, jednak codziennie sobie grałem, krócej czy dłużej, ale grałem i na tym się kończyły moje przyjemności. To była cała konsumpcja.

– No właśnie, Pęcice. Skąd ten pomysł, żeby pałacyk w Pęcicach kupować? To też wielu zakłuło w oczy.

B.B.: – To jest kwestia brandingu, zagadnienie marketingowe. Pałacyk jako wizytówka firmy wpływał na to, jak nas postrzegano. Określony pułap w biznesie wymaga określonego otoczenia. Zwykła inwestycja. – Droga inwestycja. B.B.: – To wszystko zależy, jak się to dyskontuje. Ja nie jestem zwolennikiem drukowania ogłoszeń w gazetach, bo następnego dnia są w koszu. Nie jestem zwolennikiem reklamy telewizyjnej, bo ludzie są nią zmęczeni, więc jej nie przyswajają, uciekają od niej. Natomiast jestem zwolennikiem tworzenia takich sytuacji, które przynoszą benefit. Jeżeli ktoś chce robić biznes za miliony i podjeżdża zdezelowanym mercedesem, nie budzi zaufania. No, chyba że wszyscy już wiedzą, że ma miliardy, a stary samochód to jego sentymentalna zabawka.

– Taka ekstrawagancja milionera?

B.B.: – Nawet nie ekstrawagancja, bo on to lubi. To nie musi być szpan. Po prostu do czegoś się przyzwyczaił. Ja znam biznesmenów, którzy naprawdę w tym kraju potrafiliby zrobić małą rewolucję gospodarczą, a jeżdżą starymi samochodami, bo gdzieś kiedyś je kupili za swoje pierwsze pieniądze. Mają 30 samochodów do dyspozycji, ale nimi nie lubią jeździć, bo najlepiej się czują w starym garbusie. Kiedyś spytałem znajomego biznesmena, dlaczego jeździ starym gratem. „Dlatego, żebym pamiętał, skąd pochodzę” – odrzekł.

– To dał mi pan niezłe alibi, bo żona uważa, że moje 17-letnie volvo to obciach. Ale wróćmy do pałacyku w Pęcicach.

B.B.: – Był dla mnie idealną siedzibą dla firmy. To był bardzo przyjemny dworek polski. Zaniedbany, ale wyremontowaliśmy go.

– Mówi pan o reklamie. Wyście wtedy nie szukali żadnej reklamy, unikaliście rozgłosu. Działaliście właściwie poza oficjalnym obiegiem. Do pewnego momentu opinia publiczna nie miała pojęcia o istnieniu Art-B.

B.B.: – I tak powinno zostać. Pomyłką było wyjście na zewnątrz, ten cały zgiełk, jaki wokół nas się wytworzył. No ale to było nieuniknione, bo wejście na pewien poziom powoduje, że nagle wszyscy chcą wiedzieć, czym się firma zajmuje i kim są prezesi.

– Wyszliście na powierzchnię, kupując upadającą fabrykę w Ursusie. O tym mówiła cała Polska. Po co wam były potrzebne te traktory?

B.B.: – To była nasza reakcja na prośbę prof. Zawiślaka, ówczesnego ministra przemysłu w rządzie Krzysztofa Bieleckiego, i było to wszystko uzgodnione na jego szczeblu. No i też z szacunku do „Solidarności”, tata był jej członkiem na Śląsku.

– Minister Zawiślak was prosił, żebyście ratowali Ursus?

A.G.: – Tak. To była ich inicjatywa. Mówił, że jest problem, czy Art-B by nie pomogło? Art-B w osobie Bagsika stwierdziło, że by pomogło, i Boguś mi to zakomunikował, jak żeśmy się udali do toalety. Podczas krótkiego pobytu w toalecie dowiedziałem się o planowanej transakcji. Zacząłem bardzo intensywnie myśleć, co teraz będzie się działo, jak my to sprzedamy, gdzie przechowamy. Głowa mogła rozboleć.

– No właśnie, mieliście jakiś pomysł, co z tymi ciągnikami zrobić?

B.B.: – Tak, był pomysł. To nie jest tak, że rzucaliśmy się na upadającą fabrykę na zasadzie filantropii. Biznes to biznes. Filantropia to filantropia, mieliśmy swój departament do spraw fundacji i działalności charytatywnej. Ciągniki z Ursusa to miał być normalny fajny biznes.

– Ale okazał się gwoździem do trumny.

A.G.: – Podczas spotkania w Ursusie ówczesny premier Jan Krzysztof Bielecki zadał mi pytanie, skąd są te pieniądze, za które chcemy kupić roczną produkcję fabryki traktorów. Faktycznie, zostało to zapłacone niestety w sposób ekstrawagancki, czyli jednym czekiem gotówkowym. Jak się tak płaci i jest pytanie premiera, który siedzi naprzeciwko, to musiałem odpowiedzieć, że pieniądze mamy z 30 procent odsetek na miesiąc od naszych wkładów bankowych i w ogóle robimy operacje finansowe, z których mamy profity.

– Ile tych traktorów wam zaoferowano?

A.G.: – Chyba siedem tysięcy na

sumę około 20 milionów dolarów. Resort gospodarki nie potrafił tego sprzedać, a tu przychodzi gość z teczuszką i mówi, że sobie zarobił na oszczędnościach z odsetek i chętnie kupi. To wzbudziło furię u premiera. Zastanawiałem się, dlaczego on wpadł w furię, a nie euforię. I zrozumiałem, że musiał to odebrać jako sygnał o zagrożeniu. Byliśmy jak bomba termojądrowa, w której już zachodzi reakcja wodorowa. On to rozumiał, bo był ekonomistą. Rozumiał, że plan Balcerowicza to straszna broń dla kogoś, kto wie, jak się w tym poruszać. Z tego planu wynikało wyliczenie odsetek na miesiąc, w złotówkach tyle, na dolarze tyle, a do tego zamrożenie płac i niedrukowanie pieniędzy. A tu pojawiam się ja i mówię: hello, tak, my to już stosujemy. W tym momencie stało się tak, jakbym Bieleckiemu podał naładowany pistolet za lufę i poprosił, żeby sprawdził, czy spust działa. Potem ktoś z jego ekipy mi mówił, że on po tym spotkaniu wyszedł, usiadł na krześle i płakał. Analizując psychologicznie, Bielecki, ekonomista, płakał na korytarzu, bo zrozumiał, że coś ważnego się stało, czego ani on, ani Balcerowicz nie przewidzieli. Przychodzą jacyś ludzie, kładą czek na stole i mówią, że my sobie kupujemy wasze traktory. A macie pieniądze? Tak, mamy z odsetek bankowych.

– Co zrobiliście z tymi traktorami?

A.G.: – Nie zdążyliśmy zrobić nic, bo w krótkim czasie po zakupie traktorów w Ursusie, kolebce „Solidarności”, wbrew szefowi Regionu Mazowsze, ogłoszono strajk generalny. Zrobili to na dzień przed wylotem Bagsika do Japonii, do słynnej Mity, gdzie mieliśmy sprzedać pięcioletnią produkcję polskich traktorów. Mita to japońska agencja rządowa, która wspierała w tamtym czasie rolnictwo na terenie Azji.

– I przez pięć lat braliby całą produkcję Ursusa?

A.G.: – Non stop. Porozumienia z Ministerstwem Przemysłu dotyczyły również fabryki Bizona w Płocku.

B.B.: – Myśmy całą produkcję Ursusa wykupili. Ile by tam tego nie było. Przygotowałem zbyt na traktory i to w tempie ekspresowym. Wsiadłem w naszego jeta, poleciałem do Japonii i załatwiłem, że kupią te ciągniki w ramach azjatyckich programów pomocowych. Całe szczęście, że tylko parafowałem kontrakty, a niczego jeszcze nie podpisywałem, bo następnego dnia po moim powrocie Ursus stanął. No i oczywiście znów głoszono hasła, że wszystkiemu winna komuna i Art-B też potraktowano jako komunę. Typowe pierdoły populistyczne. Ktoś podawał te rzeczy tym robotnikom, ogłupiał ich i ta propaganda padała na podatny grunt. – Fakt, że Ursus stanął, sprawił, że nie wywiązaliście się z tych azjatyckich umów?

B.B.: – Na szczęście, jak mówiłem, kontraktów jeszcze nie podpisałem. Z ostrożności, bo nigdy nie podpisywałem transakcji, kiedy nie mogłem potwierdzić ciągłości dostaw. Całe szczęście, bo to by było obłożone potwornymi karami. Gwarantem nie był Ursus, tylko Art-B. Ale Art-B oczywiście zakupiło te traktory i zapłaciło za nie. Musieliśmy się nieźle natrudzić, aby nie wyjść na tym jak Zabłocki na mydle. Szybko utworzyliśmy sieć dealerską w Polsce i wypchnęliśmy to w rynek. Oczywiście, nie wszystko w tym czasie zostało sprzedane, ale zakłady Ursus otrzymały swoje pieniądze. Płatności były dokonywane na zasadzie prawą ręką za lewe ucho, bo wszystkie konta Ursusa były zablokowane, komornicy na nich siedzieli.

– Płynie z tego wniosek, że ratując Ursusa, pogrzebaliście sami siebie. A.G.: – Tak w życiu bywa. – Mieliście później kontakt z Janem Krzysztofem Bieleckim?

A.G.: – Ja nie, ale Bogusław się z nim spotkał na meczu Legii i obyło się bez całusów.

– Dużo takich decyzji biznesowych podejmowaliście w toalecie?

B.B.: – Zdarzało się, że z braku czasu jakiś temat kończyliśmy, stojąc przy pisuarach – samo życie. Ale wcześniej decyzję poprzedzała pełna obróbka merytoryczna. Były departamenty, była analiza zarówno od strony zagadnień prawnych, jak i bankowości, finansów, ekonomii, zastosowanej technologii czy rynku. Tych departamentów było 37 (...).

– Jak wyglądali poważni biznesmeni z tamtych lat – Bagsik i Gąsiorowski?

A.G.: – Czasem byliśmy ubrani na sportowo, czasem w garniturach.

– Ściągaliście garnitury z Berlina?

A.G.: – Nie. Była w firmie taka pani Kasia i dbała o nasz image. Ciuchy kupowała w Peweksie.

– Wśród waszych pracowników obowiązywał jakiś dress code?

B.B.: – Mieli nosić się elegancko, a nie szmatławo. Raczej w garniturze Bossa, a nie broń Boże w plastikowcu. Musieliśmy trochę zmieniać tych ludzi ze starszej epoki (...). – Dużo się piło? A.G.: – My akurat nie za dużo. To nie było typowe w tamtych czasach. Negocjowaliśmy kiedyś zakup samochodów marki Hyundai. Dowieziono nam wiceprezesa firmy, ale był w kiepskiej formie, bo – jak przyznał – poprzedniego dnia uczestniczył w pijaństwie. Koreańczycy bardzo dużo piją, szczególnie piwa. Wiceprezes pyta nas, czy lubimy pijaństwo. A my, że nie. Był zaskoczony, że z Polski, a nie lubią pić. Ale dobrze się skończyło, zaczęliśmy ściągać te hyundaie. Zresztą z tym związana jest zabawna historia. Boguś mówi wiceprezesowi, że widział ten model, fajna fura, chcemy kupić. „Dobrze” – mówi prezes. No to Boguś zażyczył sobie 15 tysięcy sztuk samochodów. „Jak to, przecież na statek wchodzi 7,5 tysiąca sztuk!”. No to my chcemy dwa statki. Prezes osłupiał. No, ale jak płacimy? Boguś rzucił na stół kartę kredytową, zieloną American Express. Oni w szoku, że trzeba przecież przygotować dokumenty, papiery itd. Jakoś ich przekonaliśmy i transakcja była załatwiona.

– Mieliście pokrycie na wszystko, czy to była tylko zagrywka?

A.G.: – Niczego nie udawaliśmy. Mieliśmy na karcie pokrycie, limit do 50 milionów dolarów. A że w Polsce nie było jeszcze kart, a my mieliśmy amerykańskie zielone amexy, to robiło wrażenie na całym świecie.

– Tu samochody, tam telewizory. Był między tymi interesami czas na korzystanie z życia?

B.B.: – Jedną nam się udało zrobić przyjemność – polecieliśmy sobie do Kostaryki z rodzinami. I przejechaliśmy jeepem w poprzek kontynentu – od oceanu do oceanu.

– Opływaliście w luksusy – limuzyny, helikopter, samolot. Mieliście po dwadzieścia parę, trzydzieści lat. Życie mogło stać się fajną zabawą.

A.G.: – Człowiek ma bmw, wsiada, najpierw czuje ten cudowny zapach skóry, a potem już się mu wydaje, że miał to całe życie. – Szybko pan jeździł? A.G.: – Ja nie, około 280 km na godzinę, Boguś do 300 dochodził, ale ja miałem bmw, a on miał corvettę, był szybszy. – Co na to policja? A.G.: – Jaka policja? Nie mieli takich czujników, co by wychwyciły. Raz machnęli lizakiem, to Boguś się cofnął prawie kilometr i pyta, o co chodzi. Policjant się żali, że mu się radar zatrzymał na 160, i chce wiedzieć, ile Boguś ciągnął. Bagsik na to, że 300 na godzinę. Po prostu to była zabawa (...). (Tytuł i skróty pochodzą

od redakcji „Angory”)

BAGSIK, GĄSIOROWSKI. ŚCIGANI. Piotr Pytlakowski rozmawia z szefami Art-B. Wydawnictwo CZERWONE I CZARNE, Warszawa 2015. Cena 39,90 zł.
RRC
Posty: 500
Rejestracja: 01 paź 2010, 15:59

Re: Wykupienie rocznej produkcji URSUSa

Post autor: RRC »

Ooo widzisz, dziękuję za pomoc, chyba starzeję się ;)

Dokładnie chodziło o ten fragment:
wojtek12321 pisze: 25 paź 2022, 2:52 (...)

– Wyszliście na powierzchnię, kupując upadającą fabrykę w Ursusie. O tym mówiła cała Polska. Po co wam były potrzebne te traktory?

B.B.: – To była nasza reakcja na prośbę prof. Zawiślaka, ówczesnego ministra przemysłu w rządzie Krzysztofa Bieleckiego, i było to wszystko uzgodnione na jego szczeblu. No i też z szacunku do „Solidarności”, tata był jej członkiem na Śląsku.

– Minister Zawiślak was prosił, żebyście ratowali Ursus?

A.G.: – Tak. To była ich inicjatywa. Mówił, że jest problem, czy Art-B by nie pomogło? Art-B w osobie Bagsika stwierdziło, że by pomogło, i Boguś mi to zakomunikował, jak żeśmy się udali do toalety. Podczas krótkiego pobytu w toalecie dowiedziałem się o planowanej transakcji. Zacząłem bardzo intensywnie myśleć, co teraz będzie się działo, jak my to sprzedamy, gdzie przechowamy. Głowa mogła rozboleć.

– No właśnie, mieliście jakiś pomysł, co z tymi ciągnikami zrobić?

B.B.: – Tak, był pomysł. To nie jest tak, że rzucaliśmy się na upadającą fabrykę na zasadzie filantropii. Biznes to biznes. Filantropia to filantropia, mieliśmy swój departament do spraw fundacji i działalności charytatywnej. Ciągniki z Ursusa to miał być normalny fajny biznes.

– Ale okazał się gwoździem do trumny.

A.G.: – Podczas spotkania w Ursusie ówczesny premier Jan Krzysztof Bielecki zadał mi pytanie, skąd są te pieniądze, za które chcemy kupić roczną produkcję fabryki traktorów. Faktycznie, zostało to zapłacone niestety w sposób ekstrawagancki, czyli jednym czekiem gotówkowym. Jak się tak płaci i jest pytanie premiera, który siedzi naprzeciwko, to musiałem odpowiedzieć, że pieniądze mamy z 30 procent odsetek na miesiąc od naszych wkładów bankowych i w ogóle robimy operacje finansowe, z których mamy profity.

– Ile tych traktorów wam zaoferowano?

A.G.: – Chyba siedem tysięcy na

sumę około 20 milionów dolarów. Resort gospodarki nie potrafił tego sprzedać, a tu przychodzi gość z teczuszką i mówi, że sobie zarobił na oszczędnościach z odsetek i chętnie kupi. To wzbudziło furię u premiera. Zastanawiałem się, dlaczego on wpadł w furię, a nie euforię. I zrozumiałem, że musiał to odebrać jako sygnał o zagrożeniu. Byliśmy jak bomba termojądrowa, w której już zachodzi reakcja wodorowa. On to rozumiał, bo był ekonomistą. Rozumiał, że plan Balcerowicza to straszna broń dla kogoś, kto wie, jak się w tym poruszać. Z tego planu wynikało wyliczenie odsetek na miesiąc, w złotówkach tyle, na dolarze tyle, a do tego zamrożenie płac i niedrukowanie pieniędzy. A tu pojawiam się ja i mówię: hello, tak, my to już stosujemy. W tym momencie stało się tak, jakbym Bieleckiemu podał naładowany pistolet za lufę i poprosił, żeby sprawdził, czy spust działa. Potem ktoś z jego ekipy mi mówił, że on po tym spotkaniu wyszedł, usiadł na krześle i płakał. Analizując psychologicznie, Bielecki, ekonomista, płakał na korytarzu, bo zrozumiał, że coś ważnego się stało, czego ani on, ani Balcerowicz nie przewidzieli. Przychodzą jacyś ludzie, kładą czek na stole i mówią, że my sobie kupujemy wasze traktory. A macie pieniądze? Tak, mamy z odsetek bankowych.

– Co zrobiliście z tymi traktorami?

A.G.: – Nie zdążyliśmy zrobić nic, bo w krótkim czasie po zakupie traktorów w Ursusie, kolebce „Solidarności”, wbrew szefowi Regionu Mazowsze, ogłoszono strajk generalny. Zrobili to na dzień przed wylotem Bagsika do Japonii, do słynnej Mity, gdzie mieliśmy sprzedać pięcioletnią produkcję polskich traktorów. Mita to japońska agencja rządowa, która wspierała w tamtym czasie rolnictwo na terenie Azji.

– I przez pięć lat braliby całą produkcję Ursusa?

A.G.: – Non stop. Porozumienia z Ministerstwem Przemysłu dotyczyły również fabryki Bizona w Płocku.

B.B.: – Myśmy całą produkcję Ursusa wykupili. Ile by tam tego nie było. Przygotowałem zbyt na traktory i to w tempie ekspresowym. Wsiadłem w naszego jeta, poleciałem do Japonii i załatwiłem, że kupią te ciągniki w ramach azjatyckich programów pomocowych. Całe szczęście, że tylko parafowałem kontrakty, a niczego jeszcze nie podpisywałem, bo następnego dnia po moim powrocie Ursus stanął. No i oczywiście znów głoszono hasła, że wszystkiemu winna komuna i Art-B też potraktowano jako komunę. Typowe pierdoły populistyczne. Ktoś podawał te rzeczy tym robotnikom, ogłupiał ich i ta propaganda padała na podatny grunt. – Fakt, że Ursus stanął, sprawił, że nie wywiązaliście się z tych azjatyckich umów?

B.B.: – Na szczęście, jak mówiłem, kontraktów jeszcze nie podpisałem. Z ostrożności, bo nigdy nie podpisywałem transakcji, kiedy nie mogłem potwierdzić ciągłości dostaw. Całe szczęście, bo to by było obłożone potwornymi karami. Gwarantem nie był Ursus, tylko Art-B. Ale Art-B oczywiście zakupiło te traktory i zapłaciło za nie. Musieliśmy się nieźle natrudzić, aby nie wyjść na tym jak Zabłocki na mydle. Szybko utworzyliśmy sieć dealerską w Polsce i wypchnęliśmy to w rynek. Oczywiście, nie wszystko w tym czasie zostało sprzedane, ale zakłady Ursus otrzymały swoje pieniądze. Płatności były dokonywane na zasadzie prawą ręką za lewe ucho, bo wszystkie konta Ursusa były zablokowane, komornicy na nich siedzieli.

– Płynie z tego wniosek, że ratując Ursusa, pogrzebaliście sami siebie. A.G.: – Tak w życiu bywa. – Mieliście później kontakt z Janem Krzysztofem Bieleckim?

A.G.: – Ja nie, ale Bogusław się z nim spotkał na meczu Legii i obyło się bez całusów.

(...). (Tytuł i skróty pochodzą

od redakcji „Angory”)

BAGSIK, GĄSIOROWSKI. ŚCIGANI. Piotr Pytlakowski rozmawia z szefami Art-B. Wydawnictwo CZERWONE I CZARNE, Warszawa 2015. Cena 39,90 zł.
ODPOWIEDZ