Kupujemy Amerykanina

Dodano dnia: 22/09/2006

Każdy kolekcjoner wie, ile wysiłków wymaga pozyskanie ciekawego eksponatu do zbiorów. Ale bywa i odwrotnie. Jedną z takich historii chciałbym opowiedzieć.
Kiedy uczyłem w Technikum Ogrodniczym, udało mi się zarazić pasją kolekcjonerską liczne grono młodzieży. Co pewien czas pojawiała się w szkole sensacyjna wiadomość, że u sąsiada w stodole znaleziono: stary niemiecki ciągnik, na pewno Lanz Bulldog (austriacki Steyr z lat 70-tych). „Małą maszynę parową, bo panie profesorze u góry ma taki kominek i leciała z niego para” (silnik stacjonarny S-60). „poniemiecki działający moto, czerwony, duży” – uczennica nie znała marki, ale ma tabliczkę znamionową z rokiem 1937 (BMW, NSU, DKW ???). Wszystko więc to było prawdą, z drobnym wyjątkiem nie był to motor, a silnik elektryczny!!!
Pewnego dnia koleżanka nauczycielka zaproponowała mi kupno amerykańskiego ciągnika marki John Deere. „Stan dobry, z lat 80-tych, nie na chodzie, ale lejesz bracie paliwo i jazda”. Sprawdziłem w internecie ceny 30-letnich ciągników tej marki i grzecznie podziękowałem. Trochę „za młody” i o wiele za drogi.
Po pewnym czasie dostałem informacje, że w miejscowości X, jest facet Y, który ma podobno znajomego Z, a znajomy wie gdzie stoi na sprzedaż przedwojenny ciągnik na naftę (oczywiście Lanz). Podchwyciłem temat. Jeśli nie będzie to ciągnik (w co szczerze wątpiłem) to może chociaż jakaś „samoróba” na bazie silnika stacjonarnego. Trop był zawiły i kręty, ale po kilku wizytach, kilkunastu litrach piwa, miałem w ręku kartkę z upragnionym adresem!!! Nie bacząc na gęsto padający śnieg (grudzień) ruszam w drogę. Jest. Nowe, ładne gospodarstwo. Naciskam dzwonek przy domofonie i wyjaśniam cel wizyty. Otwiera się furtka, a na progu domu wita mnie moja koleżanka. „Przecież Ci mówiłam, że mam na sprzedaż ciągnik” mówi, gdy opisując swoje perypetie związane ze zdobyciem jej adresu. Szkoda czasu na zbędne wyjaśnienia, idziemy w końcu zobaczyć to coś. Na tabliczce znamionowej tylko numer, ale za to na każdej części logo z połączonych liter JD i kilka cyfr. To naprawdę John Deere. Rok produkcji nie wiadomy, ale wygląda na starszy niż na lata 80-te. No i ten silnik na naftę z tego co wiem już w latach 50-tych firmy amerykańskie zaczęły przechodzić na olej napędowy. Ponieważ wiadomość o ciągniku poszła już w świat, decyduję się na kupno „w ciemno”. Czas na negocjacje cenowe. Puls idzie w górę. „Ile?” – pytam nieśmiało. „Cena złomu to trochę za mało” – słyszę – „Musisz coś dołożyć”. Po chwili podczepiamy „Janka Jelenia” do GAZ-a kolegi i jazda do domu (40 km i -15 stopni C). U celu podróży tylko entuzjazm ojca uratował mnie przed gniewem matki oraz żony „Tyle kasy za ten kawał złomu!”.
W ten właśnie sposób stałem się szczęśliwym posiadaczem ciągnika marki John Deere z roku 1946. A teraz kilka słów o nim samym.
Model „H” był traktorem, traktowanym jako „wypełniacz” pomiędzy mniejszym modelem L i większym B. Wyposażony w 2-cylindrowy leżący silnik z chłodzeniem termosyfonowym o pojemności 1486 ccm i mocy 15 KM, znalazł zastosowanie zarówno na dużych jak i na małych farmach. Model H może być napędzany benzyną lub naftą. Wg. instrukcji na obu tych paliwach traktor pracuje skutecznie jeżeli obsługujący przestrzega zaleceń. Posiada 4-biegową skrzynię, waga 1350 kg. W latach 1939-1947 zbudowano łącznie ponad 60.000 sztuk tego modelu w czterech odmianach.
-H – zblokowane koła przednie
-HN – pojedyncze koło przednie
-HWH – szeroki rozstaw z przodu, wysoki tył
-HNH – pojedyncze koło przednie, wysoki tył.
Dwie ostatnie odmiany budowane w latach 1941-42 trafiły na pola Kalifornii. Ciekawostką jest możliwość zawieszenia maszyn z przodu ciągnika (siewnik, kultywator), co daje lepszą widoczność podczas pracy. Według posiadanych informacji, do Polski po wojnie w ramach UNRRA trafiały ciągniki z modeli A, B i H. Egzemplarz będący moją własnością pracował w miejscowym POM-ie. W latach 50-tych jako sprzęt „o niepoprawnie politycznym rodowodzie” został przekazany do SCHR-u. W późniejszym czasie trafił w ręce okolicznych rolników. Brak maszyn mogących współpracować z tym typem ciągnika oraz wysoka „benzynożerność” sprawiły iż zaczął być sprzedawany kolejnym rolnikom. Ostatnia właścicielka otrzymała go w spadku po ojcu, który wykonywał nim drobne prace pielęgnacyjne w sadzie.

Zadziwił mnie wysoki stopień oryginalności posiadanego modelu. Zmieniono układ wydechowy, całą elektrykę oraz koła przednie. Zamiennikami najczęściej stosowanymi były części od Syreny. Przystępując do renowacji zgromadziłem niezbędną literaturę. Byłem mile zaskoczony tym, iż firma John Deere Polska posiada katalogi części traktorów z lat 40-tych!!! Dzięki uprzejmości pracowników dowiedziałem się, że w magazynach firmy w Europie do dziś znajdują się dwie pozycje do modelu H, a mianowicie: korek do chłodnicy 40 Euro oraz prądnica za jedyne 700 Euro. Niestety przekraczało to koszt zakupu ciągnika. Remont mechaniki ograniczył się do przeglądu podzespołów, niezbędnych regulacji i wymiany płynów. Po dorobieniu kilku brakujących części silnika, remoncie blacharki, ciągnik był gotowy do malowania. Wierni tradycji pomalowaliśmy sprzęt na jedyny możliwy, niezmienny od lat kolor zieleń (farba RAL6002). Kalkomanie dorobiliśmy wg. wzorów w agencji reklamowej. Zimą tego roku nastąpiło pierwsze odpalenie. Mimo regulacji ciągnik nie wyleczył się z nałogu opilstwa. Jest bardzo zwrotny i szybki. Podczas zmiany biegów wymaga użycia 3 rąk (gałka biegów, gałka sprzęgła i kierownica). Nasz staruszek w ubiegłym roku zadebiutował na zlocie w Wilkowicach. Zaliczył także AgroShow w Bednarach oraz kilka wystaw w powiecie kaliskim. Zaczyna stateczny żywot emeryta.

Karol Matczak

Zobacz więcej na