Ja z dziecinstwa pamietam nowego Zetora jakim moj tata jezdzil w PGRach. Wczesniej mial Ursusa, chyba c360 ale nie jestem pewna co do tego bo mialam wtedy moze 3 lub 4 latka.
Ciekawsze wspomnienia ma wlasnie moj tata, ktory pamieta jak dziadek jezdzil w czasie kampanii buraczanej i wozil buraki do cukrowni Lanz Buldogiem, zajezdzal pod dom na obiad i ojciec z wujem mogli wtedy posiedziec w traktorze.
A moja przyoda z maszynami tez ma swoja dluga historie... Oprocz tego ze to rodzinna tradycja

w II klasie technikum trafilam zima na praktyki na wies totalnie odcieta od swiata. do najblizszego sklepu 4 km drogi, z reguly chodzilo sie pieszo. Miszkalam w domu na terenie PGRu ktory obecnie kupil pewien bardzo obrotny gosciu, ma juz 1000 ha ziemi i krowy. Bylo to zima wiec po pracy w oborze nie bylo za bardzo co robic, a nie lubie lazic z kata w kat lub siedziec przed TV. Szlam wiec zawsze na warsztat i conieco pomagalam. Potem nastepne praktyki mialam na serwisie maszyn, kumpela poszla siedziec w biurze, a ja rozplakalam sie i powiedzialam ze jak tak to ja praktyki zalatwie gdzie indziej i spadam, w biurze siedziec nie bede :p no to poszlam na warsztat, zaczynalam od mycia aut serwisowych, pucowania ciagnikow ktore szly na sprzedaz az w koncu chrzest bojowy- wyczyszczenie podsiewaczy w John Deerze CTS-ie :p wygladalam jak murzyniatko po wyjsciu z kombajnu, ale poradzilam sobie z ta praca... Szef zaproponowal mi prace we wakacje, 2 miesiace w serwisie i zgodzilam sie. To byly chyba najfajniejsze moje wakacje, pracowalam przy tym co lubie, wiele sie nauczylam no i zarobki tez byly nie najgorsze. Wlasnie po tych praktykach zdecydowalam, ze bede studowac Mechanike i Budowe Maszyn
