Mieliśmy w domu dwie "przybłędy". Pierwszy, Eryk 20*clap* (tak nazwała go młodsza córka), przyprowadziła żona. Codziennie rano, wracając z pracy (zlewnia mleka), towarzyszył jej piesek (taki podobny do Atosa @SEBRIGHTa, tylko z dłuższą sierścią). Odprowadzał ją do sklepu, do którego wstępowała po drodze do domu i tam już zostawał. Odprowadzając żonę, obszczekiwał wszystkich, których uznał za zagrożenie dla niej. Moja połowica jest wrażliwa na oczy psów i te smutne oczka psiaka, odprowadzające towarzyszkę spod sklepu, zdecydowały, że pewnego dnia, żona odezwała się do niego: "Chodź ze mną". Eryk tylko na takie słowa czekał. Zamerdał wesoło ogonem i już przy nogach małżonki przydreptał z nią do domu. I został.

O jego wyczynach można napisać niemałe opowiadanie, ale Powiem tylko tyle, że tak był zakochany*annoy* w mojej ślubnej, że nie wolno jej było nawet dotknąć, zaraz szczekał i obskakiwał intruza, broniąc jej. To był właściwie jedyny sposób, aby zwabić go do mieszkania, gdy ktoś z domowników chciał gdzieś pójść, bo tak lubił spacery, że nie odpuścił nikomu wyjście gdziekolwiek.
Ale gospodarz z niego był dobry. Pomagał żonie w szukaniu młodego drobiu, rozłażącego się po wszelkich zakamarkach i zaroślach (szczególnie małe kaczątka). Odszukiwał zagubioną sztukę i dawał znać szczekając. Czasami, aby nie uciekło przytrzymywał łapą lub pyskiem. Raz zdarzył się wypadek przy pracy. chyba za mocno przycisnął kaczuszkę i zadusił.

Poczucie winy i sumienie gryzło go przez kilka dni, chociaż nikt mu tego nie wypominał. Przeciwnie, pocieszaliśmy go, że nic się nie stało.
Na własne oczy widziałem, jak złapał dzikiego gołębia w locie*eek* (niski lot na ziemią) i oskubał go do gołej skóry, ale nie zjadł.*pissed*
Niestety, na psim weselu, zginął śmiercią tragiczną zamordowany przez huskiego sąsiada.

Był u nas ok 2 lat i do tej pory wspominamy go jako fajnego kumpla.*tup*
O drugim, "Gałganie" może innym razem.